Biegi
Rekord pobity
Tumko: Ludzie mnie motywowali
(Fot. Łukasz Witkowski)
Jak pańska kondycja po wyczynie z ubiegłego tygodnia?
Krzysztof Tumko: Mam trochę odparzone stopy, bo długo nie zdejmowałem butów. Jeśli chodzi o mięśnie to wszystko jest ok. Pobolewają mnie tylko kolana.
Wchodząc na bieżnię 12 kwietnia bał się pan, że może powtórzyć się sytuacja z wcześniejszej, nieudanej próby bicia rekordu Guinnessa?
Zawsze obawiałem się kontuzji nogi, która pojawiła się podczas pierwszej próby. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to mnie może wykluczyć. Pod względem kondycyjnym byłem dobrze przygotowany. Na szczęście stawy i mięśnie wytrzymały, dzięki czemu dobiegłem do końca.
Obserwując pańskie zmagania miałem skojarzenia ze scenariuszem hollywodzkiego filmu.
Za pierwszym razem się nie udało. Za drugim do celu dotarłem w końcówce czasu. Wydaje mi się, że dobrze wyszło. W 2013 roku po nieudanej próbie nie załamałem się. Ludzie do mnie pisali i tym samym zmotywowali mnie, żebym uderzył po raz kolejny. Wiedziałem, że pobicie tego rekordu jest w moim zasięgu i uparcie do tego zmierzałem.
Czy bieg z 2013 roku bardzo różnił się od tego sprzed tygodnia?
Biegłem troszkę inaczej. Teraz robiłem to spokojniej, ale więcej czasu spędzałem na bieżni. Nie było tego szarpania co za pierwszym razem i myślę, że to był klucz do sukcesu. Uważam, też, że kontuzja, którą wtedy złapałem była efektem niewłaściwego tempa.
W 2013 roku poszedł pan na żywioł?
Tak. Długimi biegami zajmuję się od 2013 roku. Wcześniej raz przebiegłem 65 kilometrów, ale było to dość przypadkowe zdarzenie.
„Ciężki był ostatni kryzys. Musiałem się wtedy położyć. Zapytałem samego siebie "jeśli nie ja to kto?". Wstałem i wróciłem na bieżnię.”
Słyszałem, że Fancuz, któremu odebrał pan rekord ustanawiał swój wynik w niemalże laboratoryjnych warunkach. Wszystkie czynniki atmosferyczne były wówczas pod kontrolą. Pański bieg był w zupełnie inny.
W pomieszczeniu klimatyzowanym, gdzie podawany jest tlen panują zupełnie inne warunki. W Galerii porusza się bardzo wiele osób. Jest mało tlenu i brakuje cyrkulacji powietrza. Po pierwszych godzinach biegu nie czułem zapachów z pobliskiej restauracji. Z pewnością mi to nie przeszkadzało.
Każdy sportowiec mówi, że kibice mobilizują do wysiłku. Są chyba jednak takie momenty, kiedy ma się dosyć tych wszystkich ludzi...
Przy drugiej próbie mniej się wyłączałem więc kibice bardzo mnie motywowali. Były osoby, które wspierały mnie nawet w nocy. Kiedy kończyłem o 4.00 rano, oni też wracali do domów.
Co najbardziej pomagało, śpiewy, skandowanie?
Różnie. Były występy, śmiechy, ktoś chodził na rękach... Było dosyć ciekawie i śmiesznie.
Pojawił się moment, kiedy pomyślał pan, że może rozczarować kibiców?
Ciężki był ostatni kryzys, który pojawił się w nocy z soboty na niedzielę. To było około 4.00 rano. Musiałem się wtedy położyć na kilka chwil. Przykryłem się kocem, ale po chwili otworzyłem oczy i zapytałem samego siebie "jeśli nie ja to kto?". Wstałem i wróciłem na bieżnię.
Znienawidził pan bieżnię?
Nie. Będę w przyszłości podejmował inne wyzwania na tym urządzeniu. Na razie nie chcę jednak zdradzać szczegółów.