Biegi
Leszczynianin z kolegą pokonali pętlę Boba Grahama
42 szczyty w 22 godziny i 13 minut
David Hobson chciał przebiec ultramaraton The Bob Graham Round od dawna. Marzenie zaczął realizować, gdy trafił na biegowego kompana - Łukasza Ratajczaka. Ratajczak pochodzi z Leszna, jednak od 4 lat mieszka w Anglii. Jego największą pasją jest właśnie górskie bieganie, więc pokonanie ultramaratonu w Lake District uznał za idealne wyzwanie.
The Bob Graham Round to pętla, która przyciąga miłośników biegów górskich z różnych stron świata. Biegacze muszą pokonać 115-kilometrową trasę z ponad 8-kilometrami przewyższenia, która prowadzi przez 42 szczyty górskie. A to wszystko w czasie krótszym niż 24 godziny.
Trasa Bob Graham Round nosi nazwę od imienia pomysłodawcy, który w 1932 roku zapragnął zdobyć 42 szczyty w ciągu jednej doby z okazji swoich 42 urodzin.
Łukasz i David wyruszyli z centrum Keswick. - Na samym początku wszystko szło gładko. Każdy z nas bardzo dobrze znał pierwsze etapy trasy. Na szczycie Skiddaw, Great Calva czy Blencathra, każdy z nas był minimum 10 razy - relacjonuje Łukasz Ratajczak. - Problem zaczął się, kiedy trzeba było pokonać rzekę. Niby lipiec, ale woda lodowata co bardzo szybko dało nam się we znaki. Wyziębione stopy i nogi, a do tego poziomy wiatr wychładzał kości. Nie mogliśmy doczekać się wschodu słońca.
Pierwszy etap trasy biegacze zdołali ukończyć 20 minut wcześniej niż zakładali. Podczas dalszej drogi napotkali jednak sporo trudności. - Momentem, gdy ja osobiście miałem łzy w oczach ze zmęczenia, była wspinaczka na Broad Stand, przejście pomiędzy Scafell Pike a Scafell. Wymaga on umiejętności wspinaczkowych, ale największą trudność stanowi fakt, że wystarczy jeden niefortunny ruch i można spaść 100 metrów w dół. Po pokonaniu 70 kilometrów trasy zmęczenie dawało się mocno we znaki - mówi Ratajczak.
Leszczynianin wspomina swoje ulubione momenty z wyprawy. - Moim ulubionym fragmentem wyścigów są zbiegi ze szczytów. Zawsze można odrobić stratę, szczególnie gdy naprawdę wciśniesz gaz do dechy i pognasz z całych sił w dół. Nie jest to jednak łatwe do opanowania, ponieważ tkwi w nas wrodzony lęk przed upadkiem oraz przed zbyt dużą prędkością. Podczas zbiegów biegacze często zwalniają i hamują, a tu trzeba się dać ponieść grawitacji. Jest to coś pięknego, kiedy to robię, czuję, że żyję.
Ostatnim etapem trasy dla Łukasza i Davida był zbieg ze szczytu Robinson, a po nim około 6 milowy bieg do centrum Keswick - miejsca z którego rozpoczęli wyprawę. - Właśnie podczas zbiegu okazało się, że możemy pokonać pętlę poniżej 22 godzin i 30 minut. Daliśmy z siebie wszytko i resztkami sił ukończyliśmy ultramaraton w 22 godziny i 13 minut. Tego uczucia nie można z niczym porównać - przyznaje Łukasz Ratajczak.
Życie po ultramaratonie dla obu biegaczy bardzo szybko wróciło do normy. - Już następnego dnia obsługiwaliśmy przyjęcie weselne, które miało miejsce w hotelu, w którym pracujemy. A myśleliśmy, że będziemy musieli długo dochodzić do siebie - mówi Ratajczak. - Biegi ultra stały się dla mnie pretekstem do wypraw w miejsca, których bym nie zobaczył i nie odwiedził, gdybym nie biegał. Innym powodem jest wielka satysfakcja z podejmowania wyzwań, które zmuszają do sięgnięcia granic swoich możliwości. W życiu codziennym wszystko jest dość przewidywalne. Praca, dom, wszystko jest zaplanowane, bezpieczne, niezmienne. W ultra jesteśmy zdani sami na siebie, na swoje umiejętności, swoje ciało, swoją siłę. Najważniejsze jednak jest pokonywanie kilometrów w towarzystwie osób, które myślą podobnie do nas - dodaje.
Obaj biegacze deklarują pomoc ludziom, którzy chcieliby pokonać The Bob Graham Round. - Służymy radą w treningach, nawigowaniu, zakwaterowaniu. Mieszkamy w samym sercu Lake District, a od Keswick dzieli nas około 30 minut jazdy. Zapraszam do kontaktu - mówi Ratajczak.
Łukasz i David zgodnie przyznają, że pomysłów im nie brakuje. Dave od września zaczyna szkolenie młodych piłkarzy, a Łukasz chciałby skupić się wyłącznie na bieganiu. We wrześniu wystartuje w Maratonie Loch Ness i PZU Maratonie Warszawskim.
Komentarze