Motoryzacja: Samochody
Sopot niczym Monte Carlo
Herbi w wyścigu górskim nad morzem
Na ponad 3-kilometrowej trasie z Sopotu do Gdyni prawie 50 kierowców walczyło o zwycięstwo i punkty w klasyfikacji Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski. Herbi wystartował w grupie N 2000+, w której jeżdżą samochody dwulitrowe, z turbodoładowaniem, ale z napędem na cztery koła. Atutem tej grupy w stosunku do RSMP są dużo mniejsze różnice między samochodami. - Auta w naszej klasie były w podobnym zasięgu budżetowym - mówi Rudzki.
Wynik w zawodach w Sopocie był dla Rudzkiego sprawą drugorzędną. Kierowca chciał poznać specyfikę wyścigu i wymagania stawiane prze uczestnikami. W klasyfikacji generalnej Herbi uplasował się na 29 pozycji, w swojej klasie na 4 miejscu. - Czołowi zawodnicy dysponowali Lancerami rzędu 700 KM, także mój Lancer to osiołek - mówi. - Było też Porsche, które miało ponad 400 KM. Ja się cieszę, że pojechałem teraz, bo jakieś wnioski mamy. Wynik nie był najważniejszy, choć oczywiście analizowałem te czasy pod kątem przyszłości.
Rudzki jest pod pod wrażeniem atmosfery panującej podczas wyścigu w Sopocie. - Tłumy ludzi, bo to centrum Sopotu i widać, że żyją tym sportem w tym rejonie. Jest też taka procedura, że wszyscy zawodnicy podjeżdżają do góry, a później zjeżdżają. Reakcje ludzi są wtedy bardzo sympatyczne, można się zatrzymać, rozdać autografy. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, bo trzeba jak najszybciej zjechać na dół. Organizatorzy też podchodzą bardzo ciepło do zawodników - relacjonuje Herbi.
Trasa wyścigu nie była zaskoczeniem dla Herbiego. - Mówiono na początku, że jest to najbardziej rajdowa trasa, nierówna. Ja nic takiego nie wiedziałem, długie proste, na których mieliśmy ponad 200 km na godzinę i droga równa jak stół - mówi. - Na wyścigach górskich są bardzo duże prędkości, ale trasy są świetnie zabezpieczone. Rajdy są zdecydowanie bardziej niebezpieczne. Trasę jeździ się około 10 razy i my za każdym razem staraliśmy się coś w aucie poprawić, zawieszenie obniżaliśmy. Każdy następny przejazd był troszeczkę lepszy od poprzedniego, a to znaczy, że szliśmy w dobrą stronę.
Za trzy tygodnie Rudzki wybiera się na kolejny wyścig do Korczyny koło Krosna. - Wiem, że musimy kupić nowe opony wyścigowe i to typowo wyczynowe. Opona rajdowa zaczyna pracować po trzech kilometrach, a opona wyścigowa pracuje do trzech kilometrów. Gdybym jechał na oponie wyścigowej np. 10 km, to ta opona by się skończyła do zera - wyjaśnia Herbi. - Największy zysk czasowy jest na początku i my dużo traciliśmy na tej oponie. Rozmawiałem z zawodnikami bardziej doświadczonymi, którzy mówili, że w ciemno mogę założyć, że 1 do 1/5 sekundy na kilometrze można się poprawić, gdy się ma typową oponę wyścigową.
Rudzki myśli też o zmianie paliwa na sportowe. - Ono może dać około 40 KM. Trzeba najpierw jednak je znaleźć, nie wiem kto takim paliwem dysponuje. Problem jest też w cenie. Za 1 litr trzeba zapłacić około 20-30 zł. Można powiedzieć, że auto pali wtedy 100l/100km.