Narty: Leszno
Dzielnicowy z bobsleja
Nasz zimowy olimpijczyk
(Fot. Jarek Adamek)
Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że mamy zimowego olimpijczyka i to w takiej egzotycznej konkurencji jak bobsleje. Po pierwsze, jak pan trafił do Leszna?
Przez kobietę, przez… miłość.
Wżenił się pan.
Tak. (śmiech)
To pozdrawiamy żonę…
Tak, pozdrawiam żonę Martę i synka Cezarego.
A do sportu, jak pan trafił?
Zaczęło się już w szkole podstawowej, najpierw byłem w sekcji lekkoatletycznej, trenowałem przez 10 lat, a później przez kolejnych siedem bobsleje.
Pochodzi pan z Tczewa na Pomorzu, a bobsleje uprawiał pan w Karpaczu…
W Karpaczu miałem klub, ale motoryczne przygotowania do sezonu odbywały się zwykle w Spale. Na same ślizgi, to już trzeba się było wybrać za granicę.
No właśnie, gdzie w Polsce można jeździć bobslejem?
Na dzień dzisiejszy nie można uprawiać tej dyscypliny w kraju, bo nie istnieje u nas tor. Jest wprawdzie naturalny tor w Karpaczu, ale tam trenują głownie dzieci na saneczkach. Bobsleje to tylko za granicą.
To znaczy gdzie pan trenował?
Głownie w Norwegii. Wyjeździliśmy już w październiku, bo tam o tej porze był lód i było poza tym najtaniej.
W Norwegii najtaniej? To brzmi jak żart. Norwegia jest chyba najdroższym krajem w Europie. Startował pan w czwórce bobslejowej, każdy ma w takiej załodze określoną funkcję. Jest pilot, hamulcowy i dwóch rozpychających, a pan co robił?
Byłem rozpychającym, jeździłem na drugiej pozycji, za pilotem.
Na czym polegała pana robota?
Miałem dobrze rozpędzić bobsleja, żeby straty na górze były jak najmniejsze. Gdy się za dużo straci na rozbiegu, to potem są marne szanse nadrobić to na dystansie. Tym bardziej, że nasz sprzęt odbiegał od tego, jaki posiadali Niemcy, Austriacy czy Amerykanie.
Na jakim odcinku odbywało się to rozpędzanie?
Około 40 do 60 metrów.
Czyli tak sprint tylko z obciążeniem. Ile waży bobslej?
Około 240 kilogramów.
Pchają wszyscy?
Tak, najpierw wsiada pilot, a potem kolejni.
Obserwując czasami zawody zastanawiam się, czy zdarza się, że któryś z członków ekipy nie zdąży wsiąść?
Oj zdarza się. Nam akurat się to nie przytrafiało, ale w innych czwórkach jak najbardziej.
Kiedy już pan wsiądzie, to pana robota się kończy?
Tak, potem mamy już przede wszystkim nie przeszkadzać pilotowi.
Ale lecicie z wielką prędkością przez lodową rynnę…..
Około 120 kilometrów na godzinę. Najszybszy tor jest w Vancouver, tam jechaliśmy z prędkością 153 kilometrów.
Jedyne, co oddziela od śmierci to kask na głowie?
Dokładnie.
Dwukrotnie uczestniczył Pan w igrzyskach…
Tak, w 2006 w Turynie i w 2010 w Vancouver.
Jakie wrażenia?
W Vancouver chyba podobało mi się bardziej. Igrzyska były lepiej zorganizowane. Pewnie to wynika z mentalności Kanadyjczyków w porównaniu z Włochami. Wrażenia na pewno są niezapomniane. Na co dzień przebywa się ze znanymi sportowcami i panuje wyjątkowa atmosfera.
Nie ma co ukrywać, wielu rodaków pewnie nawet nie wiedziało, że mamy czwórkę bobslejową, nikt na was szczególnie nie liczył, czy to sprawiało, że startowaliście zupełnie bez stresu?
Nie do końca. Jakiś stres jest na pewno, bo każdy sportowiec sam sobie stawia cele. Chcieliśmy osiągnąć dobry wyniki, ale się nie udało.
To znaczy, na których miejscach finiszowaliście?
W Turynie na 15, a w Vancouver na 14. To jest środek stawki.
I nie byliście zadowoleni z takiego wyniku?
Liczyliśmy na pierwszą ósemkę, no dziesiątkę.
Polska jest krajem mało bobslejowym, jednak wszyscy pamiętamy historię bobsleistów z Jamajki. Podobno jednak było w tym trochę tzw. ściemy, bo oni wszyscy mieszkają w Stanach i tam trenują.
Tak, to prawda i na pewno mają lepsze warunki do przygotowań, niż my Polacy. A film to po prostu fajna komedia.
Za kilka tygodni kolejne Igrzysk w Soczi. Będzie je już jednak oglądał pan w telewizji. Skończył pan ze sportem, z bobslejami?
Po Vancouver skończyłem trenować. Po części z powodów finansowanych. Były problemy ze stypendiami, nie było zainteresowania związku, sponsorów. Bobslej kosztuje około 60 tysięcy euro, i to taki średniej klasy, bo Amerykanie, Niemcy startują na sprzęcie wartym około 100 tysięcy euro.
Czytałem, że kapitan polskiego teamu skarżył się, że są problemy i mają pod górkę ze związkiem, sponsorami i właściwie za własne pieniądze uprawiają ten sport…
Jak widać, do dniach dzisiejszego nic się nie zmieniało. Wydaje mi się, że podjąłem dobrą decyzję.
Inaczej bym tu pana nie mógł gościć w studiu. Poza tym nie wiadomo, czy polska czwórka się zakwalifikuje.
Na dzień dzisiejszy nie mają kwalifikacji. Zrezygnowali ze startu w Pucharze Świata i rywalizują w Pucharze Europy, gdzie o minimum trochę łatwiej. Życzę im, żeby się udało.
W tej czwórce są wciąż pana koledzy?
Tak, trzech chłopaków, z którymi startowałem i dwójka nowych.
Nowego rozpychającego już pan widział w akcji? Jak się sprawuje?
Poprawnie (śmiech).
Myślałem, że jest pan jedynym zimowym olimpijczykiem z Leszna, ale mój kolega Andrzej powiedział mi, że przed laty był też inny bobsleista, pan Zygmunt Konieczny. Urodził się w 1927 roku i startował w Igrzyskach w Cortina d'Ampezzo w 1956 roku, również w czwórce bobslejowej.
Bardzo się cieszę, że nie jestem jedynym. Przy okazji jest mi miło, że zostałem trochę przez państwa odkurzony.
Że pana namierzyliśmy?
Tak, dokładnie.
To przez kolegów. Musimy jeszcze na koniec powiedzieć, że zawodowo jest pan obecnie związany z Komendą Miejską Policji w Lesznie, pracuje pan jako dzielnicowy w Święciechowie. Zatem wszystkich łamiących prawo w Święciechowie ostrzegamy. Nie uciekniecie! Pan Michał Zblewski, nasz olimpijczyk był moim gościem, dziękuję bardzo.
Dziękuję.
Rozmawiał Jarek Adamek