Speedrower
Speedrowerowcy podbili Australię
Wrócili z medalami, ale bez rowerów
(Fot. LKS Astromal Szawer)
Jak doszło do wylotu do Australii? To musiało być bardzo kosztowne przedsięwzięcie.
Marcin Szymański: Bardzo pomogła miejscowa Polonia. Ona stała się dla nas sponsorem. Wielu z nich interesuje się tym sportem i chętnie nas przyjęli w swoich domach. Bardzo dziękujemy też za pomoc leszczyńskim włodarzom.
Z jakim nastawieniem jechałeś na te zawody?
Zdawałem sobie sprawę z tego, że to mogą być moje ostatnie mistrzostwa świata więc jechałem z nastawieniem na osiągnięcie jak najlepszego wyniku. Aspiracje miałem duże, ale jednocześnie miałem świadomość, że w tej dyscyplinie sportu jedna błędna decyzja może spowodować stratę szans na miejsce na podium.
Czy ten wyjazd poprzedzały specjalne przygotowania?
Nie. Zawsze przygotowuję się do zawodów w taki sam sposób. Mam swoje sprawdzone metody. W moim przypadku najlepiej sprawdza się systematyka. Częstotliwość treningu ma kluczowe znaczenie.
Jak często masz okazję ścigać się z zawodnikami, którzy byli twoimi rywalami w Australii?
To są bardzo rzadkie sytuacje. Zasadniczo spotykamy się raz na cztery lata. Czasami jednak nie mamy kontaktu na torze nawet dłużej. Cztery lata temu mistrzostwa świata odbywały się w USA. Wielu zawodników tam nie pojechało. Z Australijczykami ostatnio spotkałem się w 2009 roku.
Niewiedza o możliwościach rywali była twoim atutem czy mankamentem?
Dla każdego zawodnika ten aspekt miał inne znaczenie. Młodzi chłopcy jak zobaczą dobry wyścig w wykonaniu innego zawodnika to myślą o nim jako o gwieździe. Na mnie takie sprawy nie robią wrażenia. Wiele razy zdarzało mi się też dobrze jeździć na torach, których nigdy wcześniej nawet nie widziałem. Od początku widziałem, że musimy ze spokojem przyzwyczaić się do tamtej atmosfery, rywali i charakteru jazdy.
W Australii jeździ się bardziej ostro niż u nas?
Jeździ się tak jak pozwala sędzia. Jeśli zawodnicy widzą, że toleruje on równe zachowania to pozwalają sobie na więcej. Trzeba takie rzeczy szybko wyłapywać. Na mistrzostwach w Australii był sędzia, który bardzo pomagał miejscowym zawodnikom. Gospodarze czuli to i na wiele sobie pozwalali w stosunku do nas.
Nie wszyscy wróciliście do Polski z rowerami, na których odnosiliście sukcesy.
Mieliśmy problem z ilością bagażu. Ciężko było spakować się do samolotu. Jeszcze trudniej było zabrać się w drogę powrotną, bo doszły trofea sportowe. Rowery sprzedaliśmy więc miejscowym zawodnikom. Dla nich była to okazja, bo w ich kraju jest ciężko z dostępem do niektórych części. W moim przypadku było tak, że już przed zawodami podeszła do mnie jedna osoba i powiedziała, że chce kupić mój rower w związku z czym prosi, żebym w czasie wyścigów go zbytnio nie uszkodził.
Rozmawiał Jan Gacek