Żużel: Wiadomości
Jacek Rempała: Panie prezesie, wielki szacun
Jako pierwszy poznał charyzmę Józefa Dworakowskiego
(Fot. Rafał Paszek)
Jacku, jesteś zawodnikiem bardzo mocno kojarzonym z osobą Józefa Dworakowskiego. Mimo, że od wielu lat nie jesteś już związany z Unią Leszno, sentyment do klubu i odchodzącego prezesa chyba pozostał…
Oczywiście. Byłem pierwszym żużlowcem, który poznał charyzmę i charakter pana Józefa. Pamiętam początki. Po raz pierwszy pojechałem do niego chyba w 2000, albo 2001 roku, razem z Romanem Jankowskim. Wydaje mi się, że było to tak niedawno, ale minęło już kilkanaście lat. Gdy przyszedłem do Leszna z Grudziądza, kibice sporo oczekiwali od mnie. Powoli odchodził Roman Jankowski i spodziewano się, że go zastąpię. Ale pierwsze mecze pokazały, że Jacek nie robi tych punktów, które powinien. Dlaczego? No i wtedy pojawił pan Józef. Nie wiem, jak tam trafiłem, chyba przez Romana. No i z właściwą sobie charyzmą zaczął wszystko układać. Powiedział do mnie: „Jacek, ty będziesz liderem, ja ci pomogę”. No i tak się zaczęła nasza współpraca. Byłem przestraszony, bo pan Józef trochę krzyczał (śmiech). No i z miesiąca na miesiąc zacząłem coraz lepiej jeździć, naprawdę mocno punktować. Z zawodnika, który robił 2,3 punkty, stałem się jednym z liderów. W następnym roku Józef Dworakowski był już moim głównym sponsorem. Współpraca układała się bardzo dobrze. Niektórzy zawodnicy zazdrościli mi, że mam takiego sponsora. Przecież byłem człowiekiem z zewnątrz, a mogłem liczyć na wsparcie, takiej firmy, jak Agromix. Z drugiej strony można powiedzieć, że to ja wprowadzałem pana Józefa w świat żużla. Przekonywałem, że to nie jest tak hop siup, a on mi odpowiadał: „Jacek, zobaczysz będzie dobrze”. No i cóż, dziś mogę powiedzieć , że pan Józef to mój drugi ojciec, ja go tak traktuję. Zawdzięczam mu bardzo wiele i bardzo mu dziękuję. Nawet się nie zawahałem, żeby przyjechać na jego pożegnalną imprezę. Nie wiem, co by mi zrobił, gdybym się nie zjawił (śmiech).
Pamiętasz sytuację kiedy na mecz ligowy przyleciałeś specjalnie załatwioną przez prezesa awionetką?
Tak, dokładnie. To chyba był mecz z Wrocławiem. Powiedziałem prezesowi, że mam komunię córki i chyba nie dam rady przyjechać. „Nie ma problemu” – powiedział pan Józef. „Płacimy za samoloty Adamsowi, tobie też zapłacimy. Przylecisz, zdobędziesz sporo punktów i uratujesz klub przed spadkiem”. Fakt jest taki, że byłem w kościele na uroczystości, o 15.00 wystartowałem awionetką i godzinę przez zawodami wylądowałem. Odjechałem jeden z lepszych meczów w sezonie, zdobyłem chyba 10 czy 11 punktów, byłem liderem drużyny w tym dniu.
Jacku, jak często bywałeś na dywaniku, na spowiedzi u prezesa Dworakowskiego w Agromixie?
Uuuu, jak mieszkałem w Lesznie, to w poniedziałek obowiązkowo, co rano był dywanik. Punkt 9.00, a nawet 8.00, czasami już o 7.00 rano dzwoniła sekretarka i informowała, że zaczyna się dzień i jest dużo pracy przede mną.
„Były momenty, że prezes Dworakowski zamykał mnie w piwnicy w Agromixie (śmiech), Mówił: „zejdź tam, zbierz myśli i potem przyjdź”.”
Najdłuższa rozmowa z prezesem Dworakowski? Przyznaj się.
Te rozmowy były bardzo długie. Były momenty, że zamykał mnie w piwnicy w Agromixie (śmiech), Mówił: „zejdź tam, zbierz myśli i potem przyjdź”.
Józef Dworakowski mówił o tobie „nasz mecenas”. Pamiętasz?
Tak. ...Lata spędzone w Lesznie, to były najpiękniejsze lata mojej kariery. Ta atmosfera w klubie…. Pan Józef dużo mówił, ale ja też miałem swoje doświadczenie i zdanie. Wiedziałem co robić. Kibice pewnie pamiętają mecz we Wrocławiu, w którym zrobiłem 4 punkty. Wróciliśmy późno do Leszna, do 4.00 nad ranem pracowałem w warsztacie, a rano już od 8.00 byłem w Agromixie. No i była mobilizacja. Kolejny mecz z Tarnowem był moim najlepszym w sezonie, zdobyłem chyba 13 punktów z bonusami. Wygraliśmy z mistrzem Polski. Skazywano nas na klęskę, a wszyscy pojechali tak, że pozwoliło nam to wygrać zdecydowanie. Takich momentów było wiele. Gdy prezes wchodził na stadion, wszyscy się zamykali, bojąc się, że będzie krzyczał. Ale z drugiej strony potrafił tak zmobilizować do pracy, jak nikt inny. Dzisiaj kibice leszczyńscy bardzo wiele mu zawdzięczają, ale powinni wiedzieć, że były też naprawdę bardzo trudne momenty. Zawodnicy musieli czasami odpuścić pewne sprawy, żeby żużel w Lesznie mógł istnieć nadal. Raz pan Józef z panem Ciesiółką zakomunikowali nam, że musimy odpuścić finansowo, musimy ratować leszczyński żużel. Teraz żałuję, że może za wcześnie odszedłem z Leszna. Jeszcze rok, a może dwa mógłbym tu powalczyć w ekstralidze z niezłym skutkiem i cieszyć jazdą leszczyńskich kibiców. Oni wiedzą, że jak trzeba było wygrać decydujący bieg, to Jacek stawał na wysokości zadania. Nawet jeśli wcześniej były trzy 0 w dorobku . Bywało tak, że pan Józef już w poniedziałek mnie nastawiał na mecz w niedzielę. Mówił np.: „Jacek przyjeżdża Tomasz Gollob, a ty masz z nim wygrać. Odpowiadałem: „gdzie ja tam z nim wygram”, a prezes mówił: „masz wygrać, zobaczysz, że wygrasz”. No i na zawodach tylko na mnie popatrzył i powiedział: „wiesz co masz zrobić”, „wiem wiem” odpowiadałem i wygrałem z Gollobem. Były takie zawody, że z trzech wyścigów, wygrałem z nim dwa. Następnego dnia już jednak byłem na dywaniku (śmiech). Tak mnie mobilizował do ciężkiej pracy, tak mnie nastawił na decydujące biegi, że odjeżdżałem rewelacyjne wyścigi.
Utrzymujesz nadal kontakt z prezesem?
Bardzo często rozmawiamy. Cały czas pyta mnie o pewne sprawy techniczne. Na święta dzwonimy i składamy sobie życzenia. Powtórzę jeszcze raz, jest jak mój ojciec.
Rozmawiał Michał Konieczny