Żużel: Wiadomości
Józef Dworakowski:
Nie odchodzę z leszczyńskiego żużla
(Fot. Rafał Paszek)
Od oficjalnego pożegnania minęło kilka dni, czy miał pan już czas na chwilę oddechu? Czy poczuł pan, że jakiś ciężar spadł z pańskich barków?
Mówi się o oficjalnym odejściu, ale ja nie odchodzę z leszczyńskiego żużla, bo nadal chcę pomagać i nie powiem, żeby ciężar zniknął. Jak pan wie, ukazał się komunikat ekstraligi i problemów, które czekają na rozwiązanie wciąż jest sporo. Niby się mówi, że jeden ciężar z głowy i barków spada, ale inny się pojawia. Prezesem będzie ktoś inny, ale po to jest ta nasza pozostała czwórka, żeby temu nowemu prezesowi pomagać.
Pamięta pan ten moment, kiedy zdecydował pan, że podejmie się kierowania klubem?
Przyjechał do mnie w czerwcu, albo na początku lipca 2004 roku Maciej Duda, największy sponsor Unii Leszno i przedstawił sytuację. Mówił o zmartwieniach i zapytał, czy przez pół roku pociągniemy to dalej wspólnie. Później było spotkanie z zawodnikami, na którym oświadczyliśmy, że muszą troszkę spuścić z tonu. Wtedy to zrobili, co w dzisiejszym żużlu jest nie do wykonania. Tak się zaczęło. Od sponsoringu przeszedłem do zarządzania klubem. Stało się to 15 października 2004. Zaczęła się walka o to, aby spłacić długi, rozłożyć je na raty, aby otrzymać licencję. W grudniu ją dostaliśmy i wzięliśmy się do tworzenia zespołu na 2005 rok.
Najprzyjemniejszy dzień w pana prezesurze?
Może to nie będzie wydarzenie związane z Unią Leszno. Na pewno zdobycie w 2009 roku Drużynowego Mistrzostwa Świata. Pamiętamy burzę w sobotę i przełożenie zawodów na niedzielę. W trakcie zawodów potworna ulewa i walka o doprowadzenie toru do jazdy. No i potem te emocje w ostatnich biegach. Dopiero w ostatnim przechyliliśmy szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Obawy były duże, bo w ostatnim biegu jechał nasz jeździec, Leigh Adams. Kolejny taki miły moment, to właśnie pożegnanie Leigh w Lesznie. Nie ma co dyskutować, był to najlepszy żużlowiec, z którym przez te 9 lat miałem okazję współpracować.
Były też gorsze dni. Czy mecz ze Stalą Rzeszów z tego sezonu przelał czarę goryczy?
To, że odejdę, my jako właściciele wiedzieliśmy wcześniej, bo podczas podpisywania kontraktów przed sezonem 2013 mówiłem głośno, że mam dość. Państwo może o tym nie wiecie, ale podpisywanie kontraktów, negocjacje w tym sporcie, to jest gehenna, to jest dramat. 20 lat prowadzę firmę i czasami w ciągu całego roku w firmie nie jest tak ciężko, jak w ciągu jednego dnia w klubie żużlowym. A mecz z Rzeszowem… rzeczywiście, bo wszyscy tak wsiedli na nasz klub, że było mi bardzo przykro. Doszliśmy do wniosku z panem Markiem Ślotałą, że napiszę komunikat, w którym poinformuję, że podaję się do dymisji. To miało odwrócić uwagę od klubu i skoncentrować ją na mojej osobie i tak się stało. Klub mógł spokojnie dalej pracować. Wtedy wiedziałem, że już mnie nikt nie namówi, żeby w 2014 roku w tym bałaganie krajowym zostać.
Przez leszczyńską Unię za pana kadencji przewinęło się co najmniej kilkunastu zawodników. Którego pan najmilej wspomina, a z którym nie do końca było panu po drodze?
Nikomu nic nie zarzucę, to jest ich praca, ich chleb. Podam tylko jedno nazwisko. Uwielbianego przez leszczyniaków, startującego przez 11 lat z logo mojej firmy, Leigh Adamsa. Pozostali na pewno byli dobrymi zawodnikami, z Jarkiem Hampelem przez 7 lat mieliśmy piękne momenty. Niektórzy jednak mieli nieco inną wizję. Może byłem czasami zbyt twardy i szorstki. Jeśli pojawiał się odpowiedni wynik, to wszystko było pięknie.
Pierwszym którego pan przyjął pod skrzydła jako sponsor był Jacek Rempała.
To było wcześniej. Jacek trafił do nas do firmy w 2000 roku. Pomagaliśmy mu, później zaczęła się przygoda z Leigh Adamsem. W Jacku w 2000 roku widziałem duży potencjał. Miał niesamowitą smykałkę do nowinek technicznych. Raz to wychodziło lepiej, raz gorzej. Wspominam współprace z nim bardzo miło. Wszyscy go w mojej filmie lubili. Podobnie było z Leigh. Jeśli pojawił się w Lesznie przed meczem w sobotę, to zawsze znalazł czas by odwiedzić swoich sponsorów, czyli firmę Polcopper i Agromix.
Zaryzykował pan współprace z jeszcze jednym tarnowianinem, Januszem Kołodziejem. On trafił do Leszna, po umówmy się, nie najlepszym sezonie.
Podpisywanie kontraktów to zawsze jest loteria. Niech pan sobie przypomni, co mówiono, gdy ujawniliśmy informację o pozyskaniu Janusza. „Kogo ten Dworakowski kupił”. A jak wyszło, wszyscy wiemy. To loteria, hazard. Jak spisywał się Woffinden w sezonach 2011 i 2012, a jak w poprzednim sezonie?
Co pańskim zdaniem jest największą bolączką polskiego speedwaya? Czy brak jednomyślności wśród zarządzających klubami?
W stu procentach właśnie to. Tych 10 czy 8 prezesów, to jest najsłabsze ogniwo. Każdy z nas broni swojego gniazda. Na początku, gdy powstała ekstraliga bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Od 2009 nasze kontakty były jednak coraz gorsze. W 2011 i 2012 byliśmy strasznie skłóceni. Skierowałem wtedy prośbę do prezesa Witkowskiego, żeby to okiełznał. Nie sądziłem jednak, że stanie się tak, iż nie będziemy mieli zupełnie nic do powiedzenia. Tak właśnie jest teraz. Dzisiaj jest jednoosobowe zarządzanie. Panowie z Ekstraligi wykonują tylko polecenia Warszawy.
Swego czasu sugerował pan, że powinno się zawiesić rozgrywki ekstraligi. Czy żałuje pan, że do tego nie doszło? Czy byłby to czas oddechu i opamiętania się?
Uważam, że to, co zaproponowałem 5 sierpnia 2011 pozwoliłoby nam, żeby w 2012 roku na wszystko spokojnie spojrzeć i ułożyć, ostudzić. A teraz...? Właśnie ukazał się komunikat o likwidacji KSM. Ten kto ma pieniądze, będzie jechał w finale, ten kto nie ma pieniędzy będzie się bronił przed spadkiem. A ten, który jest w środku stawki? Po co ma właściwie wydawać pieniądze? Taka jest moja konkluzja dotycząca tej decyzji. Koszty się na pewno nie obniżą. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaka będzie sytuacja gospodarcza i jakie będą przychody z biletów. Pieniądze z trybuny są kluczowe. Mocny skład wcale jednak nie gwarantuje dużej frekwencji. Proszę sobie przypomnieć sezon 2010, kiedy Unia z wszystkimi wygrywała. Żałuję, że te rzeczy, które chcieliśmy wprowadzić w sezonie 2011, nie zostały zrealizowane. Zawodnicy zorientowali się, że można nas prezesów przywierać do muru. Mówię to z perspektywy osoby, która sporo pieniędzy w ten sport włożyła i prawdopodobnie jeszcze nie raz mocną złotówkę będzie musiała dać. Chciałbym, żeby ludzie zrozumieli, że na tym się nie da zarobić. Taki jest ten sport i musimy to zaakceptować. Powiem tylko, że łatwo bez KSM nie będzie.
Trudno się z panem nie zgodzić. Jak przyciągnąć na trybuny kibiców w sytuacji, kiedy będą padać wyniki 70:20 czy 60:30. Czy pana zdaniem dojdzie do opamiętania się działaczy?
Powinni to zrobić. Cały sport w naszym kraju musi się odbywać na innych zasadach. To co było 5 lat temu, nie ma już nic wspólnego z rzeczywistością. Dziś pieniądze załatwią wszystko. Musimy rozmawiać o strasznie wysokich budżetach. Do tej pory jeździliśmy z budżetami na poziomie 6, 7 milionów złotych. Uważam, że teraz, kto chce pojechać w finale 2014, musi mięć budżet powyżej 10 milionów. Żądania zawodników nie spadną, myśmy ich niestety tego nauczyli. Oni potrafią za nasze pieniądze jeździć w innych ligach i im to nie przeszkadza. Jakby mogli, to by krajowy żużel obdarli ze skóry. Ale powiem szczerze, na to było nasze przyzwolenie. Mówiłem już o tym w sezonie 2010 i 2011. My wiedzieliśmy, że musimy mieć w Lesznie duże imprezy, żeby nadwyżkę, którą uzyskamy z tych turniejów, móc rozdysponować na ligowe wydatki. To się udawało i nie było zmartwień, a teraz trzeba od siebie dołożyć znacznie więcej.
Skoro mówimy o finansach, w jakiej kondycji jest Unia Leszno?
To nie jest tajemnica. Jesteśmy spółką akcyjną, bilans można sprawdzić. Zamkniemy sezon z zerowym wynikiem, może z małym zyskiem, na poziomie kilku tysięcy.
„Żądania zawodników nie spadną, myśmy ich niestety tego nauczyli. Oni potrafią za nasze pieniądze jeździć w innych ligach. Jakby mogli, to by krajowy żużel obdarli ze skóry.”
No właśnie tego lidera brakowało. Wiadomo, że liderzy są magnesem przyciągającym kibiców, są też inwestycją. Kogo by pan widział w tej roli.
Proszę cofnąć się do 2012 roku. Nie było długo Jarka Hampela i wtedy Przemek ciągnął drużynę. Stało się jak się stało, była kontuzja, może nie do końca została wyleczona. Byłem jednak przekonany i nadal jestem, że Przemek i jego brat mają prawo być w 2014 i 2015 liderami Unii Leszno. Tą są nasze chłopaki, ale to nie znaczy, że się nie rozglądamy. Nazwisk nie powiem, ale są cztery. Mam też nadzieję, po awansie Grand Prix, Kenneth Bjerre będzie mocnym punktem drużyny na czternasty i piętnasty wyścig, bo takiego jeźdźca nam brakowało. Mam również nadzieję, że uda nam się lidera złowić, bo to naprawdę jest wyścig. Z drugiej strony, nie ma sensu wydawać 40, 50 procent budżetu na takiego zawodnika, bo byłoby to pójściem w kierunku zadłużania klubu. Rozmawiamy. Musimy zebrać pieniądze, żeby starczyło nam na lidera. Myślę, że jesteśmy się w stanie z tym tematem uporać. Będę jednak dobrze mówić o braciach Pawlickich, Bjerre, Toffiku, a nawet Damianie Balińskim, który wierzę, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Pogubił się zupełnie w poprzednim sezonie, ale to nie znaczy, że nie może wrócić do formy z 2010 roku. Powtórzę jeszcze raz, robimy wszystko, aby lidera pozyskać, ale bez KSM w lidze i tak będzie ciężko. Wielkie rekiny, które mają kontakt z polityką i dużymi spółkami, znajdą możliwości, żeby obejść pewne rzeczy. Jeśli prezesi się nie opamiętają, to będzie nam ciężko to uzdrowić. Jeśli nie znajdziemy lidera, to pojedziemy tym co mamy. Cały czas wierzę, że społeczeństwo wyjdzie z domów i przyjdzie na mecz. Postaramy się zrobić rozsądną drużynę. Gdybyśmy mieli trochę więcej szczęścia, to pewnie byśmy w sezonie 2013 walczyli w półfinałach. Jeśli każdy z tych chłopaków uwierzy w siebie, zainwestuje, to poradzimy sobie nawet bez największego budżetu.
Czy takim liderem mógłby być Emil Sajfutdinow, Greg Hancock, a może Nicki Pedersen? Którego z tej trójki by pan wybrał?
Wszyscy są dobrzy, a ja bym dopowiedział jeszcze trzy nazwiska, między innymi polskie. Spekulować jednak nie chcę. Mnie najbardziej martwi, że wciąż nie ma rozsądku przy zatrudnieniu liderów. Jak widzę rolowane kontrakty finansowane z kredytów, to wiem, że tego nie mógłbym zrobić, bo to jest kręcenie bata na siebie. Jestem na tyle odpowiedzialny, że póki mam tak młodą drużynę, to nie będę panikował.
Czy możliwe są powroty do Unii Leszno? Gdzieś tam się przewija się nazwisko Janusza Kołodzieja, Grega Hancocka, który przecież w Lesznie zaczynał, czy może Krzysztofa Kasprzaka, mimo, że w jego przypadku pewne formalne sprawy ze Stalą Gorzów zostały już dograne?
Wszystkie rozwiązanie są możliwe, choć pewnie przy Hancocku pojawiły by się głosy: „po co nam taki stary Hancock”. Trudno jednak przewidzieć, jak to będzie bez KSM. Dawno tego w kraju nie przerabialiśmy. To może być nawet koniec żużla w Polsce. Trzeba się zastanowić nad wszystkim. Nam może być nieco lżej, bo nas właścicieli jest pięciu, do tego kibice i samorząd, dlatego wierzę, że w połowie listopada będziemy mieli gotowe wszystkie dokumenty do otrzymania licencji. Niektórzy opowiadają różne bzdety o klubie, ale nie chcę tego komentować, bo to mówią ludzie, którzy nigdy nie dali złotówki na klub. Ja wierzę, że uda nam się wszystko pozytywnie zorganizować i będzie ten lider. Niech to nawet będzie ten pan, który ma już 40-tkę na karku.
Panie prezesie, następca już wybrany?
12 listopada się spotykamy. Do połowy listopada następca będzie znany, na pewno o tym poinformujemy. Pan jako pierwszy zamieni z nim słowo. Przyjdzie dwóch, trzech nowych ludzi do klubu i poprowadzą to wszystko bosko. Na pewno inaczej niż ja. Moje pomysły się już opatrzyły, one może były dobre w 2010 roku, ale nie są dobre dzisiaj. Dlatego musi być nowe rozdanie. Postanowiłem, że trzeba to ładnie zakończyć. Nie jeden by sobie życzył takiego pożegnania. Jest mi niezmiernie miło, gdy słyszę od ludzi z Torunia, czy z innych miast pozytywne słowa, o tym co robiłem. Uważam jednak, że tak, jak zmienia się zawodników, tak trzeba też zmieniać prezesów. Będą nadal robił wszystko, by żużel leszczyński funkcjonował rozsądnie i z dobrymi wynikami.
Mam pan swojego faworyta wśród potencjalnych następców, osobę którą pan namaścił?
Ja bym chciał żeby to był młody człowiek. Powiedziałem głośno, że następcą będzie jeden z czwórki współwłaścicieli. Życzyłbym sobie, żeby to był Irek Igielski, ale wiem, że nasze leszczyńskie społeczeństwo nie zaakceptuje tego wyboru. To jest taka mentalność. Sprawdziłem to dokładnie i wiem, że niektórzy mogliby się wręcz od klubu odwrócić. Pół świata stawia na młodych menadżerów, ale u nas wciąż patrzy się na wiek. Wiem jednak, że ten który obejmie funkcję jest cholernie dobrze do tego przygotowany.
Panie prezesie przez lata pana prezesury gdzieś w cieniu cały czas pozostawała pana żona. Mówił pan o niej pieszczotliwie „mamuś”. Jak przyjęła pana decyzję. Ucieszyła się?
Na pewno odetchnęła. Żona była zawsze ze mną. Może nie na stadionie, na meczach i treningach, ale duchowo zawsze. Od 33 lat tworzymy monolit, którego nie da się zburzyć. Wiem, że nieraz przy telewizorze, czy przy państwa radiu mocniej przeżywała niektóre sprawy, niż ja. Mamuś zdaje sobie sprawę, że jedną, czy drugą niedzielę poświęcę jeszcze na to, by z trybuny chłopakom pomóc. Jestem to tej młodej drużynie winny.
Doczekał się pan w tym roku wnuczki. Trudno sobie wyobrazić prezesa Dworakowskiego oglądającego mecz na trybunach z wnuczką wózku.
Po 25 kwietnia będzie miała rok, a z rocznym dzieckiem to już można sobie posiedzieć na koronie stadionu. Zrobię wszystko, by ją sympatii do tego sportu nauczyć.
Czy znajdzie pan jeszcze chwilę, żeby spotkać się z kibicami przed mikrofonem Radia Elka?
Jeśli tylko pozwolą obowiązki, jestem do dyspozycji. Z chęcią odpowiem na wszystkie pytania. Proszę mi wierzyć, Unia Leszno była, jest i będzie, czy to z takim, czy z takim zarządem. Żużel jest sportem nr 1 w Lesznie. Jesteśmy zobowiązani do tego, żeby dać kibicom trochę radości w niedzielę czy sobotę. Do tego będziemy dążyć i to pomimo braku KSM i tego wyścigu finansowego. Jest jednak prośba. Żeby było fajnie i wesoło na stadionie, to Państwo musicie z tymi chłopakami być. Jeśli uda nam się stworzyć rozsądny zespół i budżet, to nie tylko Józef Dworakowski będzie siedział na sektorze zero, ale również leszczyńscy przedsiębiorcy. Muszą się w jakiś sposób utożsamiać z tym środowiskiem i swoimi pracownikami. Wtedy całemu zarządowi i klubowi będzie lżej. Wierzcie w drużynę, która zostanie stworzona. Będzie naprawdę fajna. Ja wierzę, że wszyscy z poprzedniego składu poza Lindgrenem będą jeździć nadal w Unii. Matematyka mówi, że musi być ktoś nowy. Widzimy się zatem na pierwszym sparingu w dużej grupie i na pierwszych zawodach, czy to będzie Memoriał, czy zawody ligowe. Mam nadzieję, że leszczyński stadion będzie pękał w szwach. Ten region, to miasto jest żużlowe i będzie żużlowe. Trzeba pokazać, żeby pomimo tych nieszczęsnych regulaminów, Leszno nadal liczyło się na mapie żużlowej. Jeśli wszyscy będziemy tym żyć, to znowu pojedziemy cholernie dobrze.
Rozmawiał Michał Konieczny
Komentarze
355 000 zł
sprzedaż, Leszno
74 900 zł
sprzedaż, Długie Stare
669 541 zł
sprzedaż, Poznań