Żużel: Wiadomości
Kulisy pracy podprowadzających
Rozpraszają tylko żużlowców gości
(Fot. Rafał Paszek)
Jak zaczęła się pani przygoda w roli podprowadzającej?
Sandra Prałat: Wyszło to trochę przez przypadek. Koleżance bardzo zależało na tym, żeby zostać podprowadzającą. Stresowała się przed castingiem i poprosiła mnie, żebym poszła z nią. W pierwszym etapie było nas około 50. Później ta liczba zmieniała się aż do wyłonienia czterech dziewczyn.
Interesowała się pani żużlem przed castingiem?
Znałam żużel, ale niezbyt dokładnie. Kilka razy byłam na meczu z moim chłopakiem i za każdym razem był zdegustowany tym, że nie potrafię sobie uświadomić, którzy to nasi. Teraz jestem już wdrożona w te sprawy i nie mam problemów z rozróżnianiem.
W ciągu kilku minionych lat zrobiłyście spory postęp jako podprowadzające. Widać, że jesteście zdecydowanie bardziej zgrane i pewne siebie niż na początku.
Cztery lata temu byłyśmy niezwykle podekscytowane. Teraz mamy wszystko „ogarnięte” i nie stresujemy się. Zawsze trudnym momentem jest początek sezonu, bo robi się to po kilku miesiącach przerwy. Nie potrzebujemy jednak wiele czasu, żeby złapać odpowiedni rytm.
Układ, który wykonujecie przed startem do wyścigu zmienia się na przestrzeni lat. Ile czasu potrzebujecie na przedmeczową powtórkę?
Zmieniamy układ co najmniej dwa razy do roku. Mamy odgórnie narzucone, że mamy być na stadionie na godzinę przed meczem i ten czas wystarcza nam, żeby przygotować się pod względem wizualnym i choreograficznym.
Przez te cztery lata musiało przydarzyć się paniom kilka zabawnych sytuacji i wpadek...
Wpadek miałyśmy sporo. Pierwszym nieudanym występem był Memoriał Alfreda Smoczyka sprzed czterech lat. To była tragedia w naszym wykonaniu, zjadł nas stres. Wszystko wydawało nam się ogromne i specyficzne. Wszystko robiłyśmy niezbyt synchronicznie. Podobną sytuację miałyśmy w minionym sezonie, kiedy nasza Justynka zadzwoniła, że nie przyjedzie na stadion ze względu na pracę. Musiałyśmy w ciągu jednego dnia zgarnąć nową dziewczynę, która od rana uczyła się z nami układu. Dla nas tamten występ był stresujący, myślę, że dla niej jeszcze bardziej.
W 2010 roku miały panie okazję podprowadzać żużlowców podczas Grand Prix w Cardiff. Jak do tego doszło?
Wszystko wyszło dość spontanicznie. BSI po turnieju Grand Prix w Lesznie było nami zachwycone i zaproponowało naszemu szefostwu ten wyjazd. Zgodziłyśmy się bez wahania. Miałyśmy też propozycję wyjazdu na inne Grand Prix, ale siostra jednej z dziewczyn brała ślub i nie pasował jej termin.
„Kilka razy byłam na meczu z moim chłopakiem i za każdym razem był zdegustowany tym, że nie potrafię sobie uświadomić, którzy to nasi.”
Co takiego ciekawego jest w pracy podprowadzającej, że robi to pani już od czterech lat?
Bardzo zżyłam się z dziewczynami. Teraz mogę tę znajomość nazwać przyjaźnią, wiemy o sobie praktycznie wszystko. Nasze drogi trochę się aktualnie rozchodzą. Wiadomo, że każda ma swoje życie, pracę i wyjazdy. Mamy mniej czasu na spotkania.
Na każdym meczu podziwia was kilka tysięcy panów. To chyba też jest przyjemne?
(śmiech) ...W tej chwili już nawet nie zwracamy na to uwagi. Wydaje mi się, że ludzie traktują nas jako dodatek do żużlowego widowiska. Myślę, że nie widzi się w nas kobiet, tylko machające parasolki.
Zapewniam panią, że nie tylko wasze parasolki przykuwają uwagę.
Cieszymy się z tego, ale nigdy do tego w ten sposób nie podchodziłam.
Jak pani bliscy i znajomi odbierają panią w roli podprowadzającej?
Bardzo mi kibicują i wspierają w tym co robię. Cieszą się, że mogę się realizować. Wiedzą, że to wszystko zaprocentowało nowymi znajomościami.
Kiedy żużlowcy podjeżdżają na linię startu wykonujecie przed nimi różne układy i gesty. Udaje wam się czasami nawiązać z nimi kontakt wzrokowy, czy są za bardzo skoncentrowani na wyścigu?
Oczywiście, że to się udaje. Na pewno nie staramy się nawiązywać takiego kontaktu z naszymi żużlowcami, bo mamy świadomość, że to może być rozpraszające. Czasami jednak dla „fanu” specjalnie mrugamy do zawodników, żeby nas zauważyli i żeby ich zdekoncentrować.
Udało się któregoś z nich skutecznie rozproszyć?
Oczywiście i zawsze sprawiało nam to ogromną radość.
Czy udaje wam się nawiązywać bliższe kontakty z zawodnikami?
Raczej stroniłyśmy od bliższych relacji. Myślę, że nie na tym polega nasza rola. Wiadomo jednak, że kilku żużlowców poznałyśmy i mamy swoich ulubieńców. Duże wrażenie robią na nas zawodnicy, którzy robią duże rzeczy, a jednocześnie pozostają ludzcy i potrafią cieszyć się z drobiazgów. Taką osobą jest na przykład Janusz Kołodziej, który jest bardzo ciepły i otwarty.
Rozmawiał Jan Gacek
Komentarze