Biegi
Przebiegł Maraton Piasków
Kokos uratował Kamińskiego
(Fot. Łukasz Witkowski)
Spodziewałem się, że będzie pan bardziej opalony.
Wiesław Kamiński: Ta impreza wymagała tego, żeby chronić się przed słońcem. To był jeden z podstawowych problemów i trudności. Chroniąc się przed słońcem namiętnie korzystałem z flagi Leszna. Mam opalone tylko ręce i kolana. Gdybym ubrał niebieskie skarpetki to mógłbym powiedzieć, że moje nogi przypominają teraz flagę Francji.
Przez cały tydzień emocjonowaliśmy się pańskim biegiem przez Saharę.
Pustynia była przepiękna, skalisto-piaszczysta ze wspaniałymi wzgórzami. W kilku miejscach były przygotowane dla nas łańcuchy, żeby można było się wspiąć. Trudność tego biegu polegała między innymi na tym, że nie było tam precyzyjnie wytyczonych tras. Pokonywaliśmy np. pół kilometra przy przewyższeniu 300 metrów i nachyleniu stoku około 20 stopni.
Mogło się wydawać, że biegniecie po płaskim i po piachu.
60 procent biegu właśnie tak wyglądało. Piach był jednak typowo wydmowy i nogi w nim grzęzły. Mimo posiadania stuptutów, które miały chronić przed wpadaniem piasku do butów i tak do tego dochodziło. Zdarzało się, że nogi zapadały się w piasek aż do połowy łydek.
Pierwsza rzecz, która kojarzy się z maratonem na pustyni to potworny upał.
W tym roku mieliśmy trochę szczęścia, bo nie było temperatur powyżej 50 stopni. Raczej oscylowały one w okolicach 45 stopni. Pustynia ma jednak jedną rzecz, która pomaga walczyć z upałem. Jest nią chłodny wiatr.
Były momenty, kiedy zadawał pan sobie pytanie "po co ja się tak męczę"?
Nie miałem takiego problemu. Widząc jak inni starają się ukończyć maraton nie miałem możliwości, żeby dopuścić do siebie myśl, że miałbym się poddać. Nastawienie cały czas było bardzo pozytywne. Wszyscy w grupie się wspierali. Kiedy ktoś potrzebował pomocy to ją otrzymywał od innych uczestników biegu. Mieliśmy przyjaciela Węgra, który chyba jako jedyny przygotował się inaczej niż wszyscy. Miał ze sobą salami, szynkę przygotowana przez mamę i inne domowe produkty.
Burze piaskowe, upał, wspinaczka... miał pan jakieś inne ekstremalne przygody na Saharze?
Zdenerwowałem się podczas najdłuższego biegu, kiedy mijaliśmy camping Marakesz. Jeden człowiek wyniósł mi butelkę coca coli. Dzięki takim sytuacjom człowiek idzie jednak dalej i bardziej się mobilizuje.
Miał pan trudne momenty w czasie biegu?
Kryzys dopadł mnie już pierwszego dnia na 15 kilometrze, bo skręciłem kolano. Dobrze, że wtedy zastopowałem, bo nie wiadomo jakby się dla mnie ta impreza skończyła. Drugiego dnia spożyłem za dużo soli i za mało wody. Miałem przez to na mecie skurcze kończyn i bóle. Trzeba było jednak się szybko pozbierać. Były też chwile, kiedy byłem po prostu wyczerpany energetycznie. Uratowało mnie to, że miałem jeszcze pół paczki kokosa z jednego z leszczyńskich marketów.
Czy to była najcięższa impreza biegowa, w której brał pan udział?
Była z pewnością bardzo ciężka pod względem przygotowania ogólnego. Trzeba było myśleć zarówno o wytrenowaniu jak i o przygotowaniu plecaka. Ta ostatnia kwestia nie jest problemem przy innych imprezach. Jeśli chodzi o technikę biegu to znam dużo trudniejsze trasy.