Boks: MMA
Rozmowa z Janem Błachowiczem, zawodnikiem MMA
Wysiłek na granicy możliwości

(Fot. Jan Gacek)
Jak wyglądały treningi, które prowadził pan w Lesznie?
Jan Błachowicz: Zaczęliśmy od ćwiczeń walki w "stójce". Pojawiały się zatem zarówno elementy boksu jak i kickboxingu. Później zawodnicy przeszli do ćwiczeń zapaśniczych i walki w "parterze". Walka podczas gali zwykle przebiega według podobnego schematu więc tak też trenujemy. Cieszę się, że dostałem takie zaproszenie z miejscowego klubu. Jestem w Lesznie już nie pierwszy raz. Widać, że jest tu darzony sporym zaufaniem. Sam jeżdżę po świecie i się uczę. Staram się potem przekazywać tę wiedzę.
Trening był bardzo wyczerpujący. W pewnym momencie mówił pan do jednego z chłopaków, że może przerwać ćwiczenie tylko na czas "puszczania pawia"...
Tak. Trzeba stawiać sobie bardzo wysoko poprzeczkę i na treningach zwyczajnie się "zajeżdżać". Każdy kto trenuje tę dyscyplinę odpuszczając musi pamiętać, że przeciwnik w walce na pewno nie odpuści. Trenować należy jednak mądrze. Nie za każdym razem trzeba się "zajechać". Czasami pracuje się na mniejszych obrotach.
Zdarzało się panu zwymiotować z wysiłku?
Tak, niejednokrotnie. Obciążenia bywają tak duże, że to po prostu może się przydarzyć. Czasami powodem takiej "przygody" na treningu jest to, że minęło zbyt mało czas od ostatniego posiłku.
Zawodnikom, którzy wręcz padali z wysiłku nie pozwalał pan usiąść. Dlaczego?
Wbrew pozorom człowiek szybciej wraca do siebie powoli chodząc niż siedząc. Nie wiem dlaczego tak jest, to pytanie trzeba byłoby zadać fizjoterapeutom. Z własnego doświadczenia wiem jednak, że tak jest.
Zawodnicy, którzy z panem ćwiczyli byli pod dużym wrażeniem treningu. Mówili nie tylko o nowych technikach, ale też o tym, że nie traktował ich pan "z góry"...
Nie uważam się za gwiazdę. Jestem zwykłym chamem jak wszyscy (śmiech). Fajnie, że ktoś widzi we mnie autorytet, ale ja w tym kontekście postrzegam siebie jedynie jako osobę, która może przekazać innym cenne wskazówki.
Jak ocenia pan zaangażowanie w treningi leszczyńskich zawodników?
Było naprawdę fajnie. Podoba mi się to, że pokażę daną technikę raz czy drugi, a oni już wiedzą co mają robić. Nie trzeba powtarzać im piętnaście razy. Kumate chłopaki.
Czy wśród tych, z którymi pan ćwiczył są osoby o mistrzowskim potencjale?
Na każdej sali można znaleźć materiał na mistrza. Byłem w Lesznie zbyt krótko, żeby oceniać w taki sposób poszczególnych chłopaków. Paru z nich z pewnością jednak wie o co w tym sporcie chodzi i mogą odnosić sukcesy. Zwycięstwa nie przychodzą jednak łatwo. Żeby osiągać sukces w tej dyscyplinie trzeba mieć cechy wojownika, talent i chęć do morderczej pracy. Najważniejsza jest jednak w tym wszystkim głowa i to jak dany zawodnik umie wykorzystywać swoje naturalne atuty. Moim zdaniem to jest 60 procent sukcesu w walce.